Fri, 10 Stycznia 2014, 00:20:31
Dziewczyny wiem, że wszystkie historie są podobne
Chciałam opisać, co nas spotkało w drugiej połowie 2013 roku.
Pierwszy raz poroniłam na początku września, nawet nie wiedziałam, że jestem w ciąży. Miałam normalnie okres i tydzień po nim zaczął mi się drugi \"okres\". Najpierw w piątek plamienie, w sobotę większe, a w niedzielę to już spore krwawienie. Pojechałam z mężem do szpitala i dowiedziałam się, że byłam w ciąży, którą właśnie tracę. Zostawili mnie na oddziale, żeby sprawdzić czy wszystko w porządku.
W wypisie ze szpitala mam \"poronienie samoistne całkowite\".
Chociaż nie wiedziałam, że jestem w ciąży to jednak płakałam za tamtym dzieckiem, którym nie zdążyłam się nawet ucieszyć.
Straszny szok i ogromny smutek. Ciągłe zastanawianie się, co by było gdybym do szpitala pojechała już w piątek...? Co by było gdybym zrobiła test, pomimo okresu...?
Zwłaszcza, że miałam sen - wyraźny sen że jestem w ciąży. I wtedy właśnie byłam, tylko o tym nie wiedziałam... ;(
Bardzo chcieliśmy mieć dziecko i zaczęliśmy się starać od kolejnego cyklu po krwawieniu(za zgodą lekarza).
Pod koniec października dowiedzieliśmy się, że spodziewamy się kolejnego dziecka
Radość była OGROMNA
!!! Niestety, strach też był duży
Każda wizyta w łazience była nim podszyta. Co chwilę z niepokojem sprawdzała, czy nie ma krwawienia. Nie było i miałam nadzieję że wszystko będzie dobrze... Bardzo się oszczędzałam, nie chodziłam do pracy, nie piłam kawy, nie używałam lakieru, nawet nie malowałam paznokci 
Niestety...Drugą ciążę również straciliśmy...;( Nie było żadnych oznak, plamień, bóli - NIC!!!
W 11 tygodniu .\\, 18.12.2013 na wizycie okazało się, że serduszko nie bije, a rozwój dziecka zatrzymał się 2 tygodnie wcześniej. W gabinecie prawie dostałam ataku histerii, potem wracałam do domu na piechotę i całą drogę szlochałam.
Zadzwoniłam do mojego Męża, ale był w pracy i nie mógł odebrać. Zadzwoniłam do mojej siostry i kiedy krzyczałam jej z płaczem, że już się nie spodziewamy dziecka ona też zaczęła płakać tak głośno jak ja ;( Na szczęście mogła do mnie od razu przyjechać ;(
Za 2 godziny przyjechał mój Mąż, siostra zostawiła nas samych. A my przytulaliśmy się i płakaliśmy
Ja dużo bardziej
Zadzwoniłam do pracy powiedzieć co się stało, żeby wiedzieli, że wkrótce wrócę do pracy
Mam trochę żal do nich, bo odkąd wiedzieli że spodziewamy się dziecka (od 6 tc) próbowali wymusić ode mnie deklarację czy będę pracować, czy będę na zwolnieniu. JAK MOŻNA SIĘ OKREŚLIĆ, ZWŁASZCZA,ŻE JEDNO DZIECKO JUŻ STRACILIŚMY??? Niektórym się wydaje że wystarczy zajść w ciążę, bo przecież wiadomo że urodzi się dziecko. Niestety, NIE wiadomo 
Od lekarki dostałam skierowanie na następny dzień do szpitala na zabieg łyżeczkowania. W szpitalu wszyscy byli dla mnie dobrzy, inaczej było by mi jeszcze ciężej...;( Panie położne na prawdę podchodziły do mnie z sercem na dłoni. Dowiadywaliśmy się o możliwość pochowania dzieciątka, zostaliśmy potraktowani bardzo poważnie, wyjaśniono nam wszystkie aspekty i dowiedzieliśmy się do kiedy mamy czas na podjęcie decyzji. Psychicznie byłam w strasznym stanie, zwłaszcza, że wszystko działo się tuż przed Świętami Bożego Narodzenia. Wszystkie \"papierkowe\" aspekty mnie przerażały, nie miałam siły, żeby to załatwiać i żeby wytrzymać pogrzeb. Po długiej rozmowie z Mężem podjęliśmy decyzje, że nie będzie pogrzebu. Nasze drugie dzieciątko jest już w niebie, razem z naszym pierwszym dzieckiem.
Po powtórnym usg ok godz. 8.30 podano mi tabletki poronne i kazano czekać. Rozwieranie szyjki macicy zajęło cały dzień. Dopiero o 19.50 miałam robione łyżeczkowanie. Zabieg miałam robiony ze znieczuleniem ogólnym, nic nie czułam i mało pamiętam ;( Wiem, że płakałam zanim dostałam kroplówkę. Po zabiegu, jak przywieźli mnie do sali też płakałam, właściwie wyłam na cały głos...;( Miałam gdzieś, że pozostałe dziewczyny na sali słyszą - ja już nie czekałam na dziecko, a one tak!!! Niestety byłam na patologii ciąży razem z ciężarnymi - nie było miejsca w salach, do 16 leżałam na korytarzu. Cały czas dostawałam ogromne wsparcie od Męża, który był przy mnie.
W dzień po zabiegu dostałam wynik badania na mycoplasma pneumoniae , które zleciła mi moja internistka ze względu na długotrwały kaszel. Wynik - POZYTYWNY!!! Możliwe, że to właśnie była przyczyna śmierci naszego dzieciątka ;(
Po powrocie do domu nie mogłam się pozbierać ;( Kiedy słyszałam, że \"mam być twarda\" i że \"to jest na pewno jakiś plan, który później zrozumiemy\" miałam ochotę lać po gębach pięściami tych doradców!!! I wykrzyczeć im w twarz, żeby się odwalili!!! ;(
Bardzo dużo płakałam, nie chciałam nikogo widzieć i z nikim rozmawiać ;( Mój Mąż nie wiedział o co mi chodzi, czemu tak długo nie mogę się pozbierać, znalazłam w Internecie informacje na temat depresji po poronieniu i dałam mu do przeczytania
( http://portal.abczdrowie.pl/depresja-po-poronieniu, http://parenting.pl/portal/pomoc-po-poronieniu ). To bardzo pomogło. Od tej pory, kiedy tylko zaczynałam płakać, nawet po cichutku, mój Kochany podchodził do mnie i przytulał mnie mocno nic nie mówiąc. Trwaliśmy tak przytuleni, dopóki nie skończyły się moje łzy. Przez kilka dni płakałam dosłownie co chwilę, prawie cały czas. Mój Mąż był cały czas przy mnie. Czuję, że ta sytuacja wzmocniła naszą wzajemną relację i że kocham Go jeszcze bardziej.
Reakcje ludzi są najróżniejsze. Od udawania, że nic się nie stało, do nadmiernego wtrącania się i pouczania nas, co powinniśmy zrobić według nich...
To bardzo boli
Gdyby sami byli w naszej sytuacji, mogliby decydować o sobie. My podjęliśmy najlepsze właściwe dla nas decyzje z wiedzą i siłą, którymi wtedy dysponowaliśmy. Nikt nie ma prawa mówić nam, że powinniśmy pochować dziecko i dlaczego tego nie zrobiliśmy
Zwłaszcza udzielanie takich rad, kiedy już jest po fakcie niczego nie wnosi i tylko rozwściecza :x
Mamy prawo żyć naszym życiem i przeżywać naszą żałobę tak, jak tego chcemy. Miło, że daleka rodzina się przejmuje, ale to MY straciliśmy dziecko, a nie oni...
Jeśli prosimy, żeby się nie wtrącać, powinni to uszanować.
Jutro wizyta u naprotechnologa. Ciekawe co powie...
Nawet, jeśli nikt nie przeczyta, cieszę się, że to napisałam. Pozdrawiam wszystkie kobietki i mocno Was ściskam!

Chciałam opisać, co nas spotkało w drugiej połowie 2013 roku.
Pierwszy raz poroniłam na początku września, nawet nie wiedziałam, że jestem w ciąży. Miałam normalnie okres i tydzień po nim zaczął mi się drugi \"okres\". Najpierw w piątek plamienie, w sobotę większe, a w niedzielę to już spore krwawienie. Pojechałam z mężem do szpitala i dowiedziałam się, że byłam w ciąży, którą właśnie tracę. Zostawili mnie na oddziale, żeby sprawdzić czy wszystko w porządku.
W wypisie ze szpitala mam \"poronienie samoistne całkowite\".
Chociaż nie wiedziałam, że jestem w ciąży to jednak płakałam za tamtym dzieckiem, którym nie zdążyłam się nawet ucieszyć.
Straszny szok i ogromny smutek. Ciągłe zastanawianie się, co by było gdybym do szpitala pojechała już w piątek...? Co by było gdybym zrobiła test, pomimo okresu...?
Zwłaszcza, że miałam sen - wyraźny sen że jestem w ciąży. I wtedy właśnie byłam, tylko o tym nie wiedziałam... ;(
Bardzo chcieliśmy mieć dziecko i zaczęliśmy się starać od kolejnego cyklu po krwawieniu(za zgodą lekarza).
Pod koniec października dowiedzieliśmy się, że spodziewamy się kolejnego dziecka




Niestety...Drugą ciążę również straciliśmy...;( Nie było żadnych oznak, plamień, bóli - NIC!!!
W 11 tygodniu .\\, 18.12.2013 na wizycie okazało się, że serduszko nie bije, a rozwój dziecka zatrzymał się 2 tygodnie wcześniej. W gabinecie prawie dostałam ataku histerii, potem wracałam do domu na piechotę i całą drogę szlochałam.
Zadzwoniłam do mojego Męża, ale był w pracy i nie mógł odebrać. Zadzwoniłam do mojej siostry i kiedy krzyczałam jej z płaczem, że już się nie spodziewamy dziecka ona też zaczęła płakać tak głośno jak ja ;( Na szczęście mogła do mnie od razu przyjechać ;(
Za 2 godziny przyjechał mój Mąż, siostra zostawiła nas samych. A my przytulaliśmy się i płakaliśmy




Od lekarki dostałam skierowanie na następny dzień do szpitala na zabieg łyżeczkowania. W szpitalu wszyscy byli dla mnie dobrzy, inaczej było by mi jeszcze ciężej...;( Panie położne na prawdę podchodziły do mnie z sercem na dłoni. Dowiadywaliśmy się o możliwość pochowania dzieciątka, zostaliśmy potraktowani bardzo poważnie, wyjaśniono nam wszystkie aspekty i dowiedzieliśmy się do kiedy mamy czas na podjęcie decyzji. Psychicznie byłam w strasznym stanie, zwłaszcza, że wszystko działo się tuż przed Świętami Bożego Narodzenia. Wszystkie \"papierkowe\" aspekty mnie przerażały, nie miałam siły, żeby to załatwiać i żeby wytrzymać pogrzeb. Po długiej rozmowie z Mężem podjęliśmy decyzje, że nie będzie pogrzebu. Nasze drugie dzieciątko jest już w niebie, razem z naszym pierwszym dzieckiem.
Po powtórnym usg ok godz. 8.30 podano mi tabletki poronne i kazano czekać. Rozwieranie szyjki macicy zajęło cały dzień. Dopiero o 19.50 miałam robione łyżeczkowanie. Zabieg miałam robiony ze znieczuleniem ogólnym, nic nie czułam i mało pamiętam ;( Wiem, że płakałam zanim dostałam kroplówkę. Po zabiegu, jak przywieźli mnie do sali też płakałam, właściwie wyłam na cały głos...;( Miałam gdzieś, że pozostałe dziewczyny na sali słyszą - ja już nie czekałam na dziecko, a one tak!!! Niestety byłam na patologii ciąży razem z ciężarnymi - nie było miejsca w salach, do 16 leżałam na korytarzu. Cały czas dostawałam ogromne wsparcie od Męża, który był przy mnie.
W dzień po zabiegu dostałam wynik badania na mycoplasma pneumoniae , które zleciła mi moja internistka ze względu na długotrwały kaszel. Wynik - POZYTYWNY!!! Możliwe, że to właśnie była przyczyna śmierci naszego dzieciątka ;(
Po powrocie do domu nie mogłam się pozbierać ;( Kiedy słyszałam, że \"mam być twarda\" i że \"to jest na pewno jakiś plan, który później zrozumiemy\" miałam ochotę lać po gębach pięściami tych doradców!!! I wykrzyczeć im w twarz, żeby się odwalili!!! ;(
Bardzo dużo płakałam, nie chciałam nikogo widzieć i z nikim rozmawiać ;( Mój Mąż nie wiedział o co mi chodzi, czemu tak długo nie mogę się pozbierać, znalazłam w Internecie informacje na temat depresji po poronieniu i dałam mu do przeczytania
( http://portal.abczdrowie.pl/depresja-po-poronieniu, http://parenting.pl/portal/pomoc-po-poronieniu ). To bardzo pomogło. Od tej pory, kiedy tylko zaczynałam płakać, nawet po cichutku, mój Kochany podchodził do mnie i przytulał mnie mocno nic nie mówiąc. Trwaliśmy tak przytuleni, dopóki nie skończyły się moje łzy. Przez kilka dni płakałam dosłownie co chwilę, prawie cały czas. Mój Mąż był cały czas przy mnie. Czuję, że ta sytuacja wzmocniła naszą wzajemną relację i że kocham Go jeszcze bardziej.
Reakcje ludzi są najróżniejsze. Od udawania, że nic się nie stało, do nadmiernego wtrącania się i pouczania nas, co powinniśmy zrobić według nich...



Mamy prawo żyć naszym życiem i przeżywać naszą żałobę tak, jak tego chcemy. Miło, że daleka rodzina się przejmuje, ale to MY straciliśmy dziecko, a nie oni...

Jutro wizyta u naprotechnologa. Ciekawe co powie...
Nawet, jeśli nikt nie przeczyta, cieszę się, że to napisałam. Pozdrawiam wszystkie kobietki i mocno Was ściskam!