Mon, 25 Sierpnia 2014, 02:49:27
Nie jestem pewna czy to była moja kropka. Religijnie sprawa wygląda tak, że nie potrafię przyjąć perspektywy, że Bóg chciał mnie czegoś nauczyć. Zrobiłam wysiłek i dopuściłam taką możliwość. Bolało. I nic więcej. Postanowiłam na przyszłość nie włazić w obszar, w którym docieka się czego chciał Bóg.
Zrobiłam sobie prezent na 40 urodziny. Dojrzewałam prawie pięć lat, sama nie wiem do czego dojrzewałam, bo nie do decyzji. Do akcji. Wymyśliłam sobie to już dawno.
Kiedy Piotruś miał się coraz gorzej i wiadomo było, że ta ciąża musi się kiedyś skończyć, zamówiłam na allegro mały czarny onyks. Urodził się w czwartek. W sobotę wyszłam ze szpitala, a on został. We wtorek miał mieć pogrzeb. W tym czasie podjęliśmy w domu przygotowania. Hania namalowała olejną krowę na blejtramie, który dostała tydzień wcześniej na swoje urodziny. Leszek nazbierał kasztanów, a ja przystąpiłam do przecięcia tego onyksu. Cudem nie zrobiłam z niego miazgi. Zadziałał taki sposób, że po obu stronach zrobiłam rysy nożem do szkła. Potem w tym miejscu ułożyłam ostrze kombinerek i z całej siły przywaliłam młotkiem. Udało się. Pozostało znalezienie, gdzieś w mieszkaniu dwóch odpryśniętych od siebie części. We wtorek włożyliśmy te swoje skarby do trumny. Ja włożyłam jedną połówkę onyksu w rączkę Piotrusia, a drugą zostawiłam sobie z myślą, że kiedyś będzie z niej oczko do pierścionka. Jak już będę gotowa się tym zająć. Co jakiś czas wybierałam sobie nowy model pierścionka, a kamień leżał wśród moich kolczyków. Czasem dostawałam paniki, że przepadł, ale się znajdował. Przypadkiem przeczytałam gdzieś co znaczy słowo \"symbol\", oczywiście na potrzeby żałoby. Symbol wywodzi się od symballo i oznaczał drobny przedmiot przełamany na pół na znak zawarcia umowy między dwojgiem ludzi o charakterze handlowym lub uczuciowym. No i byłam w domu. Wiedziałam już, że nie powinnam tego kamienia przerabiać na pierścionek i że tyle to trwało, bo nie miałam śmiałości go tknąć. Mimo to dalej czekałam. Może 40 stka na karku, a może sprawa dojrzała. W sierpniu zamówiłam u jubilera wisiorek. Jest bardzo prosty, nieoprawiony, z odsłoniętym przecięciem. Tylko mała zawieszka i drobniutki krzyżyk przez środek. Byłam bardzo wdzięczna temu jubilerowi, że nie wiedząc jak to jest dla mnie ważne, potraktował mnie poważnie, był bardzo pomocny i otwarty na moje pomysły, nie mówił, że to jest niemożliwe i będzie źle wyglądało. Zapytał tylko skąd taki pomysł. A ja powiedziałam część prawdy, tę łatwiejszą. Chciałam mu potem wytłumaczyć, ale gdy przyszłam po odbiór, była tylko jego żona, wiec się nie dowiedział. Odtąd noszę ten kamień na szyi i czuję się z tym dobrze. Czuję się taka \"naznaczona\", właśnie związana. Sama nie wiedziałam, że tak się poczuję. Taki to akord mojej historii z Piotrusiem. Nie miałam jeszcze okazji opowiedzieć nikomu o tym naszyjniku, tylko mąż bardzo mnie pochwalił i widać, że też się z niego cieszy. W ogóle często wspomina Piotrusia. I to nas łączy. Możemy go wspominać.
Zrobiłam sobie prezent na 40 urodziny. Dojrzewałam prawie pięć lat, sama nie wiem do czego dojrzewałam, bo nie do decyzji. Do akcji. Wymyśliłam sobie to już dawno.
Kiedy Piotruś miał się coraz gorzej i wiadomo było, że ta ciąża musi się kiedyś skończyć, zamówiłam na allegro mały czarny onyks. Urodził się w czwartek. W sobotę wyszłam ze szpitala, a on został. We wtorek miał mieć pogrzeb. W tym czasie podjęliśmy w domu przygotowania. Hania namalowała olejną krowę na blejtramie, który dostała tydzień wcześniej na swoje urodziny. Leszek nazbierał kasztanów, a ja przystąpiłam do przecięcia tego onyksu. Cudem nie zrobiłam z niego miazgi. Zadziałał taki sposób, że po obu stronach zrobiłam rysy nożem do szkła. Potem w tym miejscu ułożyłam ostrze kombinerek i z całej siły przywaliłam młotkiem. Udało się. Pozostało znalezienie, gdzieś w mieszkaniu dwóch odpryśniętych od siebie części. We wtorek włożyliśmy te swoje skarby do trumny. Ja włożyłam jedną połówkę onyksu w rączkę Piotrusia, a drugą zostawiłam sobie z myślą, że kiedyś będzie z niej oczko do pierścionka. Jak już będę gotowa się tym zająć. Co jakiś czas wybierałam sobie nowy model pierścionka, a kamień leżał wśród moich kolczyków. Czasem dostawałam paniki, że przepadł, ale się znajdował. Przypadkiem przeczytałam gdzieś co znaczy słowo \"symbol\", oczywiście na potrzeby żałoby. Symbol wywodzi się od symballo i oznaczał drobny przedmiot przełamany na pół na znak zawarcia umowy między dwojgiem ludzi o charakterze handlowym lub uczuciowym. No i byłam w domu. Wiedziałam już, że nie powinnam tego kamienia przerabiać na pierścionek i że tyle to trwało, bo nie miałam śmiałości go tknąć. Mimo to dalej czekałam. Może 40 stka na karku, a może sprawa dojrzała. W sierpniu zamówiłam u jubilera wisiorek. Jest bardzo prosty, nieoprawiony, z odsłoniętym przecięciem. Tylko mała zawieszka i drobniutki krzyżyk przez środek. Byłam bardzo wdzięczna temu jubilerowi, że nie wiedząc jak to jest dla mnie ważne, potraktował mnie poważnie, był bardzo pomocny i otwarty na moje pomysły, nie mówił, że to jest niemożliwe i będzie źle wyglądało. Zapytał tylko skąd taki pomysł. A ja powiedziałam część prawdy, tę łatwiejszą. Chciałam mu potem wytłumaczyć, ale gdy przyszłam po odbiór, była tylko jego żona, wiec się nie dowiedział. Odtąd noszę ten kamień na szyi i czuję się z tym dobrze. Czuję się taka \"naznaczona\", właśnie związana. Sama nie wiedziałam, że tak się poczuję. Taki to akord mojej historii z Piotrusiem. Nie miałam jeszcze okazji opowiedzieć nikomu o tym naszyjniku, tylko mąż bardzo mnie pochwalił i widać, że też się z niego cieszy. W ogóle często wspomina Piotrusia. I to nas łączy. Możemy go wspominać.