Fri, 04 Października 2013, 21:41:05
Aniu, my nie mieliśmy takiej opieki lekarzy jak Wam się udało...u nas to była jeszcze większa trauma, jeszcze większe tabu, odzianie z godności... jak teraz o tym myślę... kiedy jestem w Kościele... to było jak Droga Krzyżowa Jezusa... najpierw wiadomość o śmierci (przestało bić serce), potem modlitwy, łzy, \"krwisty pot\", prośby, aby to nie była prawda..że przecież to już było dwa razy...już wydawało się, że poronienia są za nami... potem oczekiwanie na poród.... coraz większy brak wsparcia ze strony personelu, nasza samotność w bólu i cierpieniu... Boże, jeśli możliwe oddal od nas ten kielich...potem dzień porodu, Mąż ubrał się odświętnie, przyjechał do mnie, przyszedł Ksiądz, dał nam Komunię, pobłogłosławił, modliliśmy się, nadeszła chwila uspokojenia...
a potem rozdarcie...serca, poród w którym lekarz i położna nie byli ludzcy... w którym nie pozwolono, aby towarzyszył Mąż, to był przeciez zabieg.... moja prośba o niekawałkowanie płodu... niestety... potem zastaszanie mnie, że dziecko ma wady genetyczne i nie mogę Go widzieć... jak się okazało w dniu pogrzebu...kiedy otworzyliśmy trumienkę... był przepiękny...tylko miał zmasakrowaną główkę... był normalny, badaliśmy Jego DNA...
Apropos kostki masła, jak Franuś się urodził (nazwaliśmy Go Zosia, Maria..bo lekarz ocenił płeć na dziewczęcą, nie winimy Go za to, rozumiejąc, że na tym etapie ocena nie jest jednoznaczna) nie widzieliśmy Go...został nam odebrany jako wadliwy towar... jako genetycznie wadliwy płód... położna z miną obrzydzenia orzekła, ze możemy zostawić Go w szpitalu, że inni zostawiają, a szpital się \"tym\" zajmuje... włożyła go w pognięcione opakowanie po rękawiczce jałowej i przykleiła plaster z moim imieniem i nazwiskiem oraz napisem płód żeński...
Nikt się z nami nie \"cackał\", nie podarował nam wspólnych chwil..
jakby nie mój Mąż to takby pozostało....
w dniu poprzedzającym pogrzeb bardzo się baliśmy, że trumienka, którą zrobił Mąż będzie za mała...rano w dniu pogrzebu zamiast tulić nasze dziecko jeździliśmy po sklepach szukając skrzyneczki... ja się tak bardzo bałam...że się nie zmieści...
Lekarze i położna wtłoczyli w nas lęk przed własnym dzieckiem... przemogliśmy go, Bogu dzięki...i spędziliśmy razem pare godzin...
Przepraszam, że zaśmiecam Twój wątek...ale nasz Franuś ma termin na 8 października...to tuż, tuż..
Piotruś urodził się 1 października... cześć Jego Pamięci....
a potem rozdarcie...serca, poród w którym lekarz i położna nie byli ludzcy... w którym nie pozwolono, aby towarzyszył Mąż, to był przeciez zabieg.... moja prośba o niekawałkowanie płodu... niestety... potem zastaszanie mnie, że dziecko ma wady genetyczne i nie mogę Go widzieć... jak się okazało w dniu pogrzebu...kiedy otworzyliśmy trumienkę... był przepiękny...tylko miał zmasakrowaną główkę... był normalny, badaliśmy Jego DNA...
Apropos kostki masła, jak Franuś się urodził (nazwaliśmy Go Zosia, Maria..bo lekarz ocenił płeć na dziewczęcą, nie winimy Go za to, rozumiejąc, że na tym etapie ocena nie jest jednoznaczna) nie widzieliśmy Go...został nam odebrany jako wadliwy towar... jako genetycznie wadliwy płód... położna z miną obrzydzenia orzekła, ze możemy zostawić Go w szpitalu, że inni zostawiają, a szpital się \"tym\" zajmuje... włożyła go w pognięcione opakowanie po rękawiczce jałowej i przykleiła plaster z moim imieniem i nazwiskiem oraz napisem płód żeński...
Nikt się z nami nie \"cackał\", nie podarował nam wspólnych chwil..
jakby nie mój Mąż to takby pozostało....
w dniu poprzedzającym pogrzeb bardzo się baliśmy, że trumienka, którą zrobił Mąż będzie za mała...rano w dniu pogrzebu zamiast tulić nasze dziecko jeździliśmy po sklepach szukając skrzyneczki... ja się tak bardzo bałam...że się nie zmieści...
Lekarze i położna wtłoczyli w nas lęk przed własnym dzieckiem... przemogliśmy go, Bogu dzięki...i spędziliśmy razem pare godzin...
Przepraszam, że zaśmiecam Twój wątek...ale nasz Franuś ma termin na 8 października...to tuż, tuż..
Piotruś urodził się 1 października... cześć Jego Pamięci....