Mon, 19 Sierpnia 2013, 11:12:44
Miałam właśnie dziwny weekend w Krynicy Morskiej. Ostatni raz byłam tam na wakacjach w zaawansowanej ciąży z Piotrusiem, już 4 lata temu. To był relatywnie udany wyjazd (4 lata temu). Jednak w mojej pamięci odłożył się jako esencja koszmaru tamtej ciąży. O ile w domu miałam względny porządek i przestrzeń życiową na życie i śmierć, czas na zajmowanie się Hanią i czas na płakanie. O tyle tam doznałam totalnie degradującej dysocjacji. Jeżeli kiedyś dostanę raka mózgu, to jego początki przypiszę tamtemu udawaniu, że jestem na wakacjach. Nie wiem nawet czy tak było rzeczywiście. Tym jest to dla mnie teraz. Przez te lata nie chciałam tam jechać. Aż w tym roku wydało mi się nie najgorszym pomysłem wysłać Hanię z babcią do Krynicy i w dodatku je zawieźć. Leszek też się zapalił, żeby jechać. Mieliśmy fantastyczny weekend wyrwany szarej miejskiej rutynie. Doskonała pogoda, morze, las i humory. Zatrzymaliśmy się gdzie indziej niż wtedy, dwie przecznice dalej. Leszek poszedł w sobotę na sentymentalny spacer pod tamten dom, spotkał dziki, powspominał, pointegrował. Ja zostałam. Tamto doświadczenie pozostało ciałem obcym w mojej głowie. Chyba tak je zostawię. Mam teraz Krynicę w Krynicy jak babę w babie. Bo tegoroczny wyjazd zapisał się wyjątkowo dobrze. Także przez rozmowę z Leszkiem o Piotrusiu i o nas wtedy i teraz.