Sun, 12 Maja 2013, 00:49:35
Marta, okazało się, że to trudne pytanie. Gdy Piotruś umarł miała tylko 5 lat. Niedługo skończy 9. Taki szmat czasu w cieniu . Jest już zupełnie inna niż wtedy. Śmierć była dla niej straszna głównie przez rozdzielenie, rozstanie. Reszta to abstrakcja. Pamiętam jak ukoiła niepokój o Piotrusia. Wymyśliła, że on pójdzie do dziadka Radka, który zmarł tego samego roku (mój tata) i powie \"nazywam się Piotruś i jestem bratem Hani. I tak dziadek go pozna.\" I Piotruś nie będzie tam sam. Wyprzedziła mnie w tym o lata świetlne. Przecież ja miałam ten sam lęk. Potem musiała walczyć o moją/naszą uwagę. A nas zajmowały jak nie własny smutek, to awantury i pretensje. Nie raz traciliśmy kontrolę nad tym, co ona usłyszy i zobaczy. I przez lata nie godziliśmy się naprawdę. Musiała to czuć. Jej światem wstrząsnęło. Straciła swoją beztroskę. Stała się pod różnymi względami bardziej ostrożna. Do tego zdała sobie sprawę, że ona może umrzeć i co chyba gorsze, że rodzice kiedyś umrą. Dużo o tym mówiła, płakała. Ale były rzeczy, których nie umiała nazwać, ani ogarnąć, co objawiło się psychosomatycznie - zaczęła lunatykować, w nocy szła do drzwi wejściowych i szarpała klamkę. Nie dawało się jej obudzić. Na przełomie przedszkola i szkoły zaczął się silny lęk separacyjny. Nie chciała nocować poza domem, ani zostawać na minutę sama, miała problemy z zasypianiem, musiała kogoś z nas trzymać za rękę, bała się szkoły, bo nie będzie z nią mamy. Na szczęście łatwo związała się z panią i szybko się ośmieliła, nie było dramatów przy rozstaniu. Teraz jest dużo lepiej, ale wracają gorsze chwile. Bywa, że wypuści mnie na spacer z psem pod dom, a potem tygodniami nie może się na to zdobyć. W zeszłe wakacje ostatni raz lunatykowała. Zadania swojego wieku realizuje świetnie, łatwo i niechętnie się uczy
, dużo czyta, jest koleżeńska i sprawiedliwa, ale potrafi się zeźlić, wtedy się awanturuje z koleżankami i płacze z bezsilności. Chodzi na zajęcia teatralne i akrobatykę. Jest gadatliwa i śmiała społecznie. Mnie z reguły oprotestowuje, chyba myśli, że może sobie pozwolić. Taty słucha się z obrażoną miną. Mam nadzieję, że nie stało się nic, czego nie można naprawić. Jestem dumna jakoś, że pomimo wszystkich moich błedów, mniej lub bardziej zawinionych, i zaniedbań, nasza relacja jest szczera do bólu. Złościmy się obie, a potem przepraszamy i nie zostaje żaden cień, żadne ciemne uczucie. Ścieramy się tak, bo ja jestem kiepska w zmuszaniu, a ona jest kiepska w uleganiu, a często trzeba na przykład wyjść z domu na czas.
Zamknięcie okna pomogło mi chyba w tym, że odzyskałam większy zasób uwagi i czasu do dania Hani. I odwrotnie. Uświadomienie sobie odpowiedzialności za żywe dziecko pomaga zamknąć okno, opuścić to dziecko, dla którego już nic zrobić nie można. Dla mnie to była jedyna motywacja i z trudem dopuszczałam ją do świadomości i ociągałam się niemiłosiernie. I żaden spokój, że oto jestem na właściwej drodze dotąd na mnie nie spłynął. A właściwie to jestem w trakcie tego procesu.

Zamknięcie okna pomogło mi chyba w tym, że odzyskałam większy zasób uwagi i czasu do dania Hani. I odwrotnie. Uświadomienie sobie odpowiedzialności za żywe dziecko pomaga zamknąć okno, opuścić to dziecko, dla którego już nic zrobić nie można. Dla mnie to była jedyna motywacja i z trudem dopuszczałam ją do świadomości i ociągałam się niemiłosiernie. I żaden spokój, że oto jestem na właściwej drodze dotąd na mnie nie spłynął. A właściwie to jestem w trakcie tego procesu.