Fri, 02 Lipca 2010, 18:16:46
Wiem co masz na myśli. Że miłość to taki bąbel, który jakoś odejmuje się od naszego życia i nie jest dla nikogo, tylko jest? Jak oparzenie. Tak, mogę o tym tak myśleć. Mój mąż tak o tym myśli również. To by odpowiadało wierności tamtej miłości, o czym pisałam. Nie wiem czy potrzebuję tego bąbla dla siebie? No nie chciałabym, żeby zniknął w każdym razie.
Jednak kochać to też dawać uwagę. I tu jest wóz, albo przewóz. Czy on jest, czy go nie ma? Jest, ale nie wróci? Nie ma go, ale będzie? Nawet komuś nieobecnemu można poświęcać uwagę, w myślach, marzeniach, czekaniu. Ale on tego nie odbierze. Czy jednak odbierze? No dla mnie to zasadne pytanie czy zmarli wzywają nas do miłości tak jak żywi.
Właściwie to ja czuję się powołana do kochania Piotrusia, ale wtedy te punkty są do bani. Strata nie jest realna dopóki myślę, że moja codzienna dawka miłości, może go otulić. Może czy nie może? Muszę to jakoś rozstrzygnąć.
Jednak kochać to też dawać uwagę. I tu jest wóz, albo przewóz. Czy on jest, czy go nie ma? Jest, ale nie wróci? Nie ma go, ale będzie? Nawet komuś nieobecnemu można poświęcać uwagę, w myślach, marzeniach, czekaniu. Ale on tego nie odbierze. Czy jednak odbierze? No dla mnie to zasadne pytanie czy zmarli wzywają nas do miłości tak jak żywi.
Właściwie to ja czuję się powołana do kochania Piotrusia, ale wtedy te punkty są do bani. Strata nie jest realna dopóki myślę, że moja codzienna dawka miłości, może go otulić. Może czy nie może? Muszę to jakoś rozstrzygnąć.