Sat, 06 Lutego 2010, 12:46:01
Haniu, trudno mi odpowiedzieć. Broń Boże nieopatrznie nie chciałabym Cię urazić, czy sprawić bólu. Czasami mam problem z właściwym dobraniem słów ale spróbuję.
Jeśli chodzi o płacz mojego synka to jego głos, choć tak słabiutki znaczył dla mnie ogromnie dużo. W ostatnim tygodniu pobytu w szpitalu, kiedy wiedziałam tzn. dopuszczałam do siebię tę myśl, że nie jest dobrze, że urodzę tyle tygodni za wcześnie, razem z moim mężem, który siedział przy moim łóżku (nie mogłam wstawać, tylko do toalety) powtarzaliśmy sobie, że malutki jest silny, ja mówiłam, że tak jak jego tatuś. Szukałam w internecie wiadomości o wcześniaczkach żeby przygotować się do opieki nad moją pchełką. Byłam pewna, że sobie poradzimy, że będzie ciężko ale na złość wszystkim damy radę. W tym czasie dałabym sobie za tą pewność uciąć rękę. Nie mówiąc o tym, że zaprzeczałam wprost lekarzom, kiedy mówili, że jest mała szansa.
Mój poród odbył się bardzo szybko. Miałam zrobione badanie przepływów, które wskazało, że są przerwy w otrzymywaniu przez Kubusia krwi a co za tym idzie tlenu. Wtedy lekarze zdecydowali o cc. I leżąc na sali porodowej, gdy przygotowywano wszystko byłam dziwnie spokojna (choć na codzień jestem niestety zwykle histeryczką). Samą operację pamiętam jak przez mgłę. Przed oczami mam tylko obraz małej różowej stópki, a w uszach dzwięczy Jego płacz. Dwukrotny, taki słabiutki. Nie potrafie powiedzieć co wtedy czułam. Pewnie trochę satysfakcję, coś w stylu wiem, że jak zapłacze to będzie dobrze, zapłakał więc damy radę.
Potem na sali pooperacyjnej, pierwsze pytanie do położnej, czy dziecko żyje. Zapomniałam napisać że już przed porodem prosiłam tą samą położną o chrzest. Jak teraz o tym myślę, to sama sobie zaprzeczyłam.Byłam pewna że będzie dobrze, a jednak dopuszczałam myśl o tym, że Pan Bóg może chcieć powołać go do siebie. Położna powiedziała że dostał 5 pkt. Znowu upewniłam się, że damy radę i ogarną mnie dziwny spokój.
Nasze pierwsze spotkanie...Mam wyrzuty sumienia bo troszkę się przestraszyłam. Był taki malutki. Ważył tylko 550 gr i mierzył 27,5 cm. Ale po chwili moje serce zalała fala miłości i gdybym nie była po cięciu to stałabym koło tego inkubatorka cały czas. Jego ruchy zobaczyłam dopiero na drugi dzień. Leżał na brzuszku na takim dziwnym podwyższeniu i ruszał rączką i nóżką. Teraz wiem, że pewnie widział już Boga i chciał do niego szybciej pójść.W piątek, kiedy odchodził nie przeczuwałam, że coś się stanie. Tym bardziej, że mąż cały czas relacjionował mi co się dzieje z naszym synkiem.Pamiętam tylko, że chciałam zmówić koronkę do Miłosierdzia Bożego, ale pomyślałam, że poczekam do godziny 15.00. Poszłam też do kuchni umyć laktator, bo lekarze chcieli podać mu mój pokarm. Tam wisiał krzyż. Kiedy widzisz jak twoje dziecko cierpi, a ty nie możesz nic zrobić, to było w tym wszystkim najgorsze. I tam w tej kuchni, przed krzyżem, zawierzyłam Bogu mojego synka. Nie pamiętam jakich słów urzyłam, ale zaufałam Bogu, powiedziałam niech się stanie wola Twoja i się stała. Tego samego dnia o 13.30 Pan Bóg zabrał moje szczęście do siebie.
Kiedy poproszono mnie na oddział, wiedziałam.Czułam. Zadzwoniład do mojego M. Inkubarot, w którym leżał Malutki stał na przeciwko drzwi. Wchodząc, zobaczyłam monitor, na nim długą ciebką kreskę i znak ? w miejscu gdzie wcześniej było podane tętno. Tego widoku nigdy nie zapomnę. Chciałam go wziąć na ręce, siostra podała mi go. Pamiętam, że bezwiednie nakresliłam znak Krzyża na jego czole. Jest taki piękny, piszę jest bo staramy się mówić o nim, że jest, mimo, że go nie widzimy.
Nie czuję złości, tylko ogromny żal. Ale nie jest on skierowany ani do Boga, ani do ludzi, może troszkę do samej siebie, bo to mój organizm odrzucił małego, łożysko było niewydolne. Boli cały czas. Musiałam wrócić do pracy, jestem urzędnikiem i mam spory kontakt z ludźmi. Wychodząc rano zakładam maskę, w pracy staram się żartować, śmiać się, nie chcę żeby ludzie widzieli mnie smutną. Kiedy przekraczam próg domu, płaczę. Przytulam się do M. i płaczę. Tylko płacz jest w stanie mnie oczyścić.Płacz i modlitwa. Oddanie tego co czuję Panu Bogu. Jak jest mi bardzo ciężko to zawsze myślę, że Pan Bóg chciał mieć u siebie to co jest najlepsze we mnie i moim mężu. Wierzę, że taki jest właśnie nasz mały Święty synek.
Troszkę długo wyszło. Mam nadzieję, że nie sprawiłam Ci bólu pisząc to wszystko.
Udało nam się zrobić jedno, jedyne zdjęcie. Relikwia...
Jeżli chcesz, to wyślę Ci na skrzynkę, tylko proszę podaj adres.
Jak dobrze, że jesteście Wy, które tak dobrze rozumiecie...
Jeśli chodzi o płacz mojego synka to jego głos, choć tak słabiutki znaczył dla mnie ogromnie dużo. W ostatnim tygodniu pobytu w szpitalu, kiedy wiedziałam tzn. dopuszczałam do siebię tę myśl, że nie jest dobrze, że urodzę tyle tygodni za wcześnie, razem z moim mężem, który siedział przy moim łóżku (nie mogłam wstawać, tylko do toalety) powtarzaliśmy sobie, że malutki jest silny, ja mówiłam, że tak jak jego tatuś. Szukałam w internecie wiadomości o wcześniaczkach żeby przygotować się do opieki nad moją pchełką. Byłam pewna, że sobie poradzimy, że będzie ciężko ale na złość wszystkim damy radę. W tym czasie dałabym sobie za tą pewność uciąć rękę. Nie mówiąc o tym, że zaprzeczałam wprost lekarzom, kiedy mówili, że jest mała szansa.
Mój poród odbył się bardzo szybko. Miałam zrobione badanie przepływów, które wskazało, że są przerwy w otrzymywaniu przez Kubusia krwi a co za tym idzie tlenu. Wtedy lekarze zdecydowali o cc. I leżąc na sali porodowej, gdy przygotowywano wszystko byłam dziwnie spokojna (choć na codzień jestem niestety zwykle histeryczką). Samą operację pamiętam jak przez mgłę. Przed oczami mam tylko obraz małej różowej stópki, a w uszach dzwięczy Jego płacz. Dwukrotny, taki słabiutki. Nie potrafie powiedzieć co wtedy czułam. Pewnie trochę satysfakcję, coś w stylu wiem, że jak zapłacze to będzie dobrze, zapłakał więc damy radę.
Potem na sali pooperacyjnej, pierwsze pytanie do położnej, czy dziecko żyje. Zapomniałam napisać że już przed porodem prosiłam tą samą położną o chrzest. Jak teraz o tym myślę, to sama sobie zaprzeczyłam.Byłam pewna że będzie dobrze, a jednak dopuszczałam myśl o tym, że Pan Bóg może chcieć powołać go do siebie. Położna powiedziała że dostał 5 pkt. Znowu upewniłam się, że damy radę i ogarną mnie dziwny spokój.
Nasze pierwsze spotkanie...Mam wyrzuty sumienia bo troszkę się przestraszyłam. Był taki malutki. Ważył tylko 550 gr i mierzył 27,5 cm. Ale po chwili moje serce zalała fala miłości i gdybym nie była po cięciu to stałabym koło tego inkubatorka cały czas. Jego ruchy zobaczyłam dopiero na drugi dzień. Leżał na brzuszku na takim dziwnym podwyższeniu i ruszał rączką i nóżką. Teraz wiem, że pewnie widział już Boga i chciał do niego szybciej pójść.W piątek, kiedy odchodził nie przeczuwałam, że coś się stanie. Tym bardziej, że mąż cały czas relacjionował mi co się dzieje z naszym synkiem.Pamiętam tylko, że chciałam zmówić koronkę do Miłosierdzia Bożego, ale pomyślałam, że poczekam do godziny 15.00. Poszłam też do kuchni umyć laktator, bo lekarze chcieli podać mu mój pokarm. Tam wisiał krzyż. Kiedy widzisz jak twoje dziecko cierpi, a ty nie możesz nic zrobić, to było w tym wszystkim najgorsze. I tam w tej kuchni, przed krzyżem, zawierzyłam Bogu mojego synka. Nie pamiętam jakich słów urzyłam, ale zaufałam Bogu, powiedziałam niech się stanie wola Twoja i się stała. Tego samego dnia o 13.30 Pan Bóg zabrał moje szczęście do siebie.
Kiedy poproszono mnie na oddział, wiedziałam.Czułam. Zadzwoniład do mojego M. Inkubarot, w którym leżał Malutki stał na przeciwko drzwi. Wchodząc, zobaczyłam monitor, na nim długą ciebką kreskę i znak ? w miejscu gdzie wcześniej było podane tętno. Tego widoku nigdy nie zapomnę. Chciałam go wziąć na ręce, siostra podała mi go. Pamiętam, że bezwiednie nakresliłam znak Krzyża na jego czole. Jest taki piękny, piszę jest bo staramy się mówić o nim, że jest, mimo, że go nie widzimy.
Nie czuję złości, tylko ogromny żal. Ale nie jest on skierowany ani do Boga, ani do ludzi, może troszkę do samej siebie, bo to mój organizm odrzucił małego, łożysko było niewydolne. Boli cały czas. Musiałam wrócić do pracy, jestem urzędnikiem i mam spory kontakt z ludźmi. Wychodząc rano zakładam maskę, w pracy staram się żartować, śmiać się, nie chcę żeby ludzie widzieli mnie smutną. Kiedy przekraczam próg domu, płaczę. Przytulam się do M. i płaczę. Tylko płacz jest w stanie mnie oczyścić.Płacz i modlitwa. Oddanie tego co czuję Panu Bogu. Jak jest mi bardzo ciężko to zawsze myślę, że Pan Bóg chciał mieć u siebie to co jest najlepsze we mnie i moim mężu. Wierzę, że taki jest właśnie nasz mały Święty synek.
Troszkę długo wyszło. Mam nadzieję, że nie sprawiłam Ci bólu pisząc to wszystko.
Udało nam się zrobić jedno, jedyne zdjęcie. Relikwia...
Jeżli chcesz, to wyślę Ci na skrzynkę, tylko proszę podaj adres.
Jak dobrze, że jesteście Wy, które tak dobrze rozumiecie...