Thu, 10 Grudnia 2009, 12:23:20
No i zderzyliśmy się znowu. Wielu mężów nie chce rozmawiać. Otóż mój też nie chce. Ale myśli, że powinien, więc ja muszę być podwójnie szczęśliwa, żeby nie myślał, że ja tego potrzebuję. Jak sobie nie daję rady, to mam iść do psychiatry po tabletki. To chyba pójdę? Żałoba nie jest chorobą i nie mam wątpliwości, że poradziłabym sobie bez farmakologii. Ale chyba straciłam motywację. Czy to jest sens babrać się tak w tym smutku? Myśleć, czytać, pisać, rozmawiać. Mąż mówi, że robię to tylko dla siebie, w podtekście: kosztem niego i Hani. Niewątpliwie, te magiczne tabletki mają oddzielić mnie od moich uczuć, uczynić bardziej sprawczą i dyspozycyjną. Boję się tylko, że za kilka lat mój mąż wyjdzie z sali sądowej i powie, że miałam rację.