Mon, 30 Listopada 2009, 15:37:42
Małgosiu z nieba mi zsyłasz tę analogię z krążeniem po elipsie. Od soboty jest fatalnie. Lepiej mi jak sobie wyobrażam, że jak minę ten najbliższy punkt to zacznę się oddalać.
Tak ja właśnie czułam się wczoraj niezrozumiana, a sytuację pogarszało, że sama siebie też nie rozumiałam i nie umiałam nic powiedzieć racjonalnego o co mi chodzi. Wyszła z tego awantura. Na kolację we dwoje imieninową Leszka nie poszliśmy. Potem wszystkim było przykro, bo padło wiele złych słów z obu stron i nadszarpnęły wzajemne zaufanie. Magiczne słowa były magiczne w dzieciństwie. Teraz nic nie dzieje się magicznie. Zaufanie bezwarunkowe przeszło w zaufanie pod warunkiem, że ... że orbita jest jeszcze daleko, albo że jestem spokojny i wyspany. Rozumiem, że Leszek jest przemęczony i zestresowany sytuacją w domu, a dodatkowo jeszcze w pracy. Rozumiem, że nie może ciągle zarywać nocy. To, że rozumiem nie zmienia jednak mojego samopoczucia. To czerpanie od niego wsparcia bardzo się sprawdzało. Chyba muszę opracować inne metody radzenia sobie.
Teraz jest dodatkowa trudność, bo nawet się nie wypłaczę, bo Hania nie chodzi do przedszkola. Ma rekonwalescencję po grypie. Dużo zmywam, również czyste garnki, bo wtedy mi nie przeszkadza - \"mamusia jest zajęta\" - a szum wody pozwala się odciąć od rzeczywistości. Jest po prostu bosko. Do bólu związanego z tęsknotą za Piotrusiem i Zosią i Pawełkiem i tatą, bólu zaakceptowania ostateczności tej rozłąki, dołącza się rozczarowanie, że mimo subiektywnego wysiłku nie radzę sobie z tą żałobą, Hania i Leszek czują się zaniedbani.
Przeczytałam takie zdanie \"czas odbiera nadzieję, ale ran nie goi\" (Michał Głowiński, Czarne sezony). Wydaje mi się bardzo trafne. Żałoba to chyba żegnanie tej nadziei, że dzieci wrócą.
Tak ja właśnie czułam się wczoraj niezrozumiana, a sytuację pogarszało, że sama siebie też nie rozumiałam i nie umiałam nic powiedzieć racjonalnego o co mi chodzi. Wyszła z tego awantura. Na kolację we dwoje imieninową Leszka nie poszliśmy. Potem wszystkim było przykro, bo padło wiele złych słów z obu stron i nadszarpnęły wzajemne zaufanie. Magiczne słowa były magiczne w dzieciństwie. Teraz nic nie dzieje się magicznie. Zaufanie bezwarunkowe przeszło w zaufanie pod warunkiem, że ... że orbita jest jeszcze daleko, albo że jestem spokojny i wyspany. Rozumiem, że Leszek jest przemęczony i zestresowany sytuacją w domu, a dodatkowo jeszcze w pracy. Rozumiem, że nie może ciągle zarywać nocy. To, że rozumiem nie zmienia jednak mojego samopoczucia. To czerpanie od niego wsparcia bardzo się sprawdzało. Chyba muszę opracować inne metody radzenia sobie.
Teraz jest dodatkowa trudność, bo nawet się nie wypłaczę, bo Hania nie chodzi do przedszkola. Ma rekonwalescencję po grypie. Dużo zmywam, również czyste garnki, bo wtedy mi nie przeszkadza - \"mamusia jest zajęta\" - a szum wody pozwala się odciąć od rzeczywistości. Jest po prostu bosko. Do bólu związanego z tęsknotą za Piotrusiem i Zosią i Pawełkiem i tatą, bólu zaakceptowania ostateczności tej rozłąki, dołącza się rozczarowanie, że mimo subiektywnego wysiłku nie radzę sobie z tą żałobą, Hania i Leszek czują się zaniedbani.
Przeczytałam takie zdanie \"czas odbiera nadzieję, ale ran nie goi\" (Michał Głowiński, Czarne sezony). Wydaje mi się bardzo trafne. Żałoba to chyba żegnanie tej nadziei, że dzieci wrócą.