Fri, 10 Maja 2013, 23:50:28
Jutro 4 rocznica letalnej diagnozy Piotrusia. Moje rocznice zawsze idą w tym dwutakcie. Do październikowej przygotowuję się jak umiem, a o majowej przypominam sobie najczęściej po fakcie, jak zaczynam się wkurzać, że nic mi się nie udaje od kilku dni.
Odchodzimy kolejno z tego forum i gdzie idziemy i jak? Wracamy do swojego życia, czy zaczynamy nowe, jakie? To nie jest mój ulubiony etap. Okrzepłam w tym poprzednim, z martwicą w mózgu. Czułam się z nią pewniejsza i silniejsza. Jakbym zawsze mogła się do niej wycofać ze świata, i poobcować z pustką po Piotrusiu. Teraz czuję się stale w świecie, do dyspozycji, dostępna. Nie jestem już taka oskórowana, że każdy podmuch rani, ale jestem bardziej pogubiona. Żałoba mnie wiodła swoją drogą, a teraz trzeba żyć z siebie. A we mnie wszystko takie jałowe i daremne, albo dwuznaczne. I nie ma tej pustki po Piotrusiu. Nic jej nie wypełniło, tylko została uprzątnięta. Jakby wyremontowano pokój, który nosił wspomnienia jego obecności. Wiem, że to dosyć uniwersalne doświadczenie, i zwykły trud życia. Może po prostu chciałabym, żeby mnie ktoś dzisiaj pożałował.
Pamiętam ten dzień, kiedy sobie powiedziałam stop, poddaję się; wzięłam na siebie niewykonalne zadanie troszczenia się o dziecko, które uporczywie jest poza moim zasięgiem. Nikt nie chce, żebym biedziła się nad czymś niemożliwym do zrobienia. I zamknęłam okno jak mama Piotrusia Pana. Czasami wpadam w panikę, co ja zrobiłam, ale rzadko. Piotrusia nie ma zupełnie. Nawet w moich codziennych myślach. Przeszedł z teraźniejszości do przeszłości. Mój syn, światło moich myśli rozpraszające trwogę, stał się moją przeszłością. Nie dziwi, że się pogubiłam.
Ze też żaden kolejny etap żałoby nie był dotąd łatwiejszy od poprzedniego.
Odchodzimy kolejno z tego forum i gdzie idziemy i jak? Wracamy do swojego życia, czy zaczynamy nowe, jakie? To nie jest mój ulubiony etap. Okrzepłam w tym poprzednim, z martwicą w mózgu. Czułam się z nią pewniejsza i silniejsza. Jakbym zawsze mogła się do niej wycofać ze świata, i poobcować z pustką po Piotrusiu. Teraz czuję się stale w świecie, do dyspozycji, dostępna. Nie jestem już taka oskórowana, że każdy podmuch rani, ale jestem bardziej pogubiona. Żałoba mnie wiodła swoją drogą, a teraz trzeba żyć z siebie. A we mnie wszystko takie jałowe i daremne, albo dwuznaczne. I nie ma tej pustki po Piotrusiu. Nic jej nie wypełniło, tylko została uprzątnięta. Jakby wyremontowano pokój, który nosił wspomnienia jego obecności. Wiem, że to dosyć uniwersalne doświadczenie, i zwykły trud życia. Może po prostu chciałabym, żeby mnie ktoś dzisiaj pożałował.
Pamiętam ten dzień, kiedy sobie powiedziałam stop, poddaję się; wzięłam na siebie niewykonalne zadanie troszczenia się o dziecko, które uporczywie jest poza moim zasięgiem. Nikt nie chce, żebym biedziła się nad czymś niemożliwym do zrobienia. I zamknęłam okno jak mama Piotrusia Pana. Czasami wpadam w panikę, co ja zrobiłam, ale rzadko. Piotrusia nie ma zupełnie. Nawet w moich codziennych myślach. Przeszedł z teraźniejszości do przeszłości. Mój syn, światło moich myśli rozpraszające trwogę, stał się moją przeszłością. Nie dziwi, że się pogubiłam.
Ze też żaden kolejny etap żałoby nie był dotąd łatwiejszy od poprzedniego.